Rok żałoby. Rok śledztwa. Czas poczucia straty. Czas przypominający o kruchości życia. Rok, gdy niektórzy czuli wielką bezsilność.
Patrzyliśmy na wrak samolotu, poszarpany, pogięty, pokancerowany. Na błoto smoleńskiej ziemi, w kwietniu miękkiej po roztopach. Na fragmenty dokumentów, odzieży, walizek rozrzucone po smoleńskim polu. Na niekończące się kondukty. Na smutek wdów i wdowców, córek i synów, w których oczach w pewnym momencie już nie było łez. Słuchaliśmy wspomnień o ostatnich spotkaniach świtem 10 kwietnia, o ostatnich muśnięciach policzka, rozmowach, krótkich, prowadzonych przez sen. W setkach artykułów potem przyszła okazja poznawania biografii wielu z tych, którzy zginęli. Tak często były to biografie równoległe wobec wielkiej historii. Przyszedł czas, gdy trudno było nie uwierzyć w przeklętą ziemię katyńską, która jak czarna otchłań wchłania tyle ofiar.
Ten rok to czas setek rozczarowań, ale i krótkich i pięknych momentów empatii i wspólnoty.
W cichej refleksji, w niemym wspomnieniu towarzyszy mi od kilku dni myśl o pewnym dziele sztuki. Lament opatowski to renesansowa scena zbiorowej rozpaczy po czyjejś śmierci*. Scena pełna wewnętrznej jedności. Scena prawdziwej wspólnoty.
Chcę uniknąć patosu, ale w mojej pamięci pozostają takie krótkie chwile. I wiem, że wielu z Państwa także ich doświadczyło. Takich krótkich i olśniewającego chwil odkrycia naszego człowieczeństwa, podstawowych wartości, wspólnej drogi.
Niezależnie od wiary, poglądów i charakterów.
* Lament opatowski upamiętnia śmierć kanclerza wielkiego koronnego, Krzysztofa Szydłowieckiego. Jest to XVI wieczna płyta z cokołu nagrobka umieszczonego w kolegiacie w Opatowie.
Justyna Napiórkowska