…dzisiaj w radiowej Czwórce uczestniczyłam w rozmowie na temat planowanej podróży Damy z gronostajem. Portret zostanie wypożyczony na wystawy w Madrycie, Londynie i Berlinie. Wróci do Krakowa za rok. Dobra okazja, żeby na Cecylię Gallerani jeszcze raz spojrzeć.
Kogo widzimy?
Szesnastolatkę, której dziewczęcość skrywa staranne upozowanie. Ale w jej spojrzeniu jest coś frywolnego. Ma delikatną twarz rozświetloną lekkim uśmiechem, ujawnionym jedynie w kącikach ust. To ten niedosłowny, czarowny uśmiech modelki Leonarda.
Ciekawe, na co spogląda Cecylia. Być może do pokoju, w którym pozowała w mediolańskim zamku zajrzał fundator portretu, pan domu Sforza? Może jej dyskretna mimika to powściągliwa odpowiedź na śmiały uśmiech Ludovica? Może brakuje jej próżności, by pozwolić się tak po prostu portretować, przez największego artystę swoich czasów? A może Cecylia zastanawia się nad oryginalnym pomysłem namalowania jej portretu ze zwierzątkiem, zaszyfrowania treści, którą nie każdy odczyta? Może uśmiecha się raczej do własnych myśli? Czy jednak w tych czasach symboliczne znaczenie gronostaja umieszczonego na portrecie było tajemnicą? Przecież związek łączący pannę Gallerani z panem Sforza, przygotowywanym do ślubu z Beatrice d`Este nie był starannie skrywanym sekretem. XV-wieczna norma. Na renesansowych dworach takie informacje płynęły wartko jak wody Padu przez wyżynę Montferrato. Gronostaj występuje jako aluzja do nazwiska Cecylii, ale i odniesienie do Ludovico Sforzy, znanego jako kawaler Orderu Gronostaja.
Ciekawe, jak zareagowała, gdy Leonardo pozwolił spojrzeć jej na skończony portret.
Fenomen mistrza to takie sportretowanie, które ujmuje psychologiczną prawdę nie w wystudiowanej pozie, ale w geście, w chwili, w której błysk w oczach zdradza myśli, odsłania wnętrze, demaskuje. Jak ostre światło, które wydobywa porcelanową twarz dziewczyny.
Tęsknię za tym momentem, gdy na damę z gronostajem można było spojrzeć w cichej sali Muzeum Czartoryskich przy ulicy świętego Jana w Krakowie. W ciemnej sali – tylko ona – tak filigranowa, jak nie oddaje tego żadna reprodukcja, zamknięta w potężne, złocone ramy. W ciemnej, muzealnej sali, w której naprzeciw obrazu z damą, na zaginiony w czasie wojny portret młodzieńca Rafaela wciąż czekało puste miejsce, z czarno-białą reprodukcją. Wspominam moment, gdy Włosi, profesorowie z Akademii Sztuk Pięknych we Florencji, malarze i rzeźbiarze odwiedzający Polskę przy okazji ich wystawy w Galerii Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej w hołdzie dla Leonarda i w hołdzie dla Krakowa odśpiewali przed damą w pewien śnieżny, zimowy dzień O Sole Mio i polski hymn.
Ale mam nadzieję, że po tym europejskim tournée obrazu, do portretu Cecylii, do królewskiego Krakowa przybywać będą tłumy, otaczając ją uwagą, na jaką zasługuje.
Justyna Napiórkowska