„Odlot żurawi” Chełmońskiego. Krótko o sztuce.

Z obrazami trzeba uważać, żeby nie wpaść w pułapkę nadinterpretacji. Z wczesnym Chełmońskim trzeba uważać podwójnie, żeby nie wplątać się w zbyt sentymentalne wici. Późniejszy Chełmoński stał się twardym realistą, jak na tamte czasy rewolucyjnym skandalistą. Ale przy wczesnych obrazach, takich jak „Odlot żurawi”, namalowanym przez zaledwie 21-letniego malarza trzeba uważać. Uważać, żeby nie zrobiło się zbyt refleksyjnie, zbyt nostalgicznie. Ale jak inaczej patrzeć na ten obraz, jednocześnie tkliwy i poważny?

Na pierwszym planie obrazu – piękna sylwetka żurawia, zwróconego ku odlatującemu stadu. Dopiero kiedy staniecie przed tym obrazem na żywo, w Muzeum Narodowym w Krakowie, zobaczycie, że żuraw ma złamane skrzydło. Nie wzniesie się do lotu. Skrzydło złamane, marzenie zniknie w tych jesiennych, listopadowych mgłach.

„Odlot żurawi” namalował Józef Chełmoński w 1870 roku. Rok szczególny dla niego. Rok trudny. To w tym roku, w kwietniu umarł jego ojciec.Wyobrażam sobie, że młody Chełmoński miał z ojcem taką surową męską relację, na dnie której tliła się potężna, twarda, ojcowska miłość. Został się malarzem trochę na przekór ojcu. Jednak, jak mówi biografia, z przeciwnika malarskiego zawodu, ojciec stał się dla młodego malarza dużym wsparciem. To także za jego sprawą Józef Chełmoński nasiąkł tą miłością do ziemi, natury, prostego życia, która wynurzać się miała niemal z każdego detalu późniejszych obrazów.

A zatem, czy to jest obraz o odchodzeniu? O śmierci? Może o tym, że gdy nadchodzi czas, gdy ktoś odchodzi- zawsze, zawsze jest za wcześnie? Zawsze zostaje złamane skrzydło…

Druga interpretacja pozwala patrzeć na ten obraz, jak na wyraz tęsknoty za nowym. Za wyruszeniem z prowincji ( którą Chełmoński kochał) do świata (którego nie znał). Młody malarz, adept skromnej klasy rysunkowej Wojciecha Gersona w Warszawie po prostu marzył o studiach na poważnej Akademii Monachijskiej.

Akademia miała stać się dla niego już wkrótce rozczarowaniem. Rozczarowało go nauczanie, rozczarował system. Nostalgia za wschodnimi pejzażami rosła do tego stopnia, że Stanisław Witkiewicz wspominał, że polscy malarze z Monachium unikali nawet oglądania bawarskich widoków za dnia. Uporządkowane ogrody były gorszące dla ich romantycznych oczu.

Na razie jednak, w 1870 Chełmoński mógł tylko tęsknie spoglądać na kolegów wyjeżdżających do lepszego świata, do słynnej monachijskiej szkoły. Jedni odchodzili, wyjeżdżali, inni zostawali. Czy to o tym jest ten obraz, jak chce wielu biografów?

A może jest on utkany z tej podwójności znaczeń? Coś przemija, coś odchodzi, coś się kończy. Coś zostawia człowieka ze złamanym skrzydłem, wśród mgły, z tęsknym spojrzeniem za odchodzącymi.

Nie wiem, ale z całą pewnością jest to obraz dobry do refleksji w dniach, gdy myślimy o tych, których już z nami nie ma.

Justyna Napiórkowska
Autorka Blogu Roku w dziedzinie Kultury
www.osztuce.blogspot.com

Udostępnij

Artykuł przygotowany we współpracy z Galerią Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej www.napiorkowska.pl

alt

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *