Od kilku lat prawie co roku, na początku wiosny jestem w Rzymie. Zbiegiem okoliczności, bo misterny plan pewnie by mi się nie powiódł. Okazja schwytana w dłonie. Na przykład tranzyt na rzymskim lotnisku. Zdarzył mi się kilka lat temu. Raptem kilka godzin międzylądowania na włoskiej ziemi i alternatywa. Czy spędzić je na Fiumicino? Nie, do Rzymu jechać, bo jest za blisko, jego antyczne serce pulsuje tu za głośno. Nie wytrzymałabym popołudnia na lotnisku nad filiżanką cappuccino. Jadę!