Podobno wszystko zaczęło się w kawiarni Hotelu Bristol, gdzie nad kartką papieru Roman Opałka czekał na kogoś, może narzeczoną, może znajomą. Czekał i odczuwał ciążenie czasu. Z tego poczucia miał się narodzić jeden z najbardziej konsekwentnych artystycznych projektów XX w sztuce współczesnej, ten, dzięki któremu o Opałce dziś uczą się studenci na Sorbonie i w New York University.
Roman Opałka zmarł 6 sierpnia w rzymskim szpitalu. Miał 79 lat.
Zakończył zatem swój niezwykły artystyczny projekt, ten, w którym rejestrował przemijanie. Każdego dnia artysta fotografował się i wciąż rozjaśnianą barwą notował kolejne cyfry. I tak od czterdziestu lat.
Pozostaję ze wspomnieniem kilku rozmów, ostatniego wspaniałego spotkania w Muzeum Sztuki w Łodzi. Pozostaję też z nieodgadnioną tajemnicą tej niebywałej konsekwencji, ba, uporu, z jakim tworzył kolejne „detale”, czyli obrazy z zapisem kolejnych liczb. Jego paleta blakła, od czerni przez szarości- ku jakiejś pierwotnej bieli z jej szpitalną estetyką, ku pustce, ku białej karcie, nicości. Ku śmierci, syntetyzując Jego zamysł artystyczny.
Twórczość Romana Opałki, przemyślana, chłodna, niemal mechaniczna to znakomity przykład tego czym może być sztuka współczesna, z jej żądaniem ogromnego poświęcenia, cierpliwej konsekwencji, totalnego zrymowania życia artysty z dziełem. Bo w malowaniu towarzyszył postulat stworzenia dzieła totalnego, którego współautorem jest dany artyście czas życia. Dziś dzieło to można uznać za skończone.
Na zdjęciu: Roman Opałka, Justyna Napiórkowska foto: wyborcza.pl